W tym roku pogoda nas rozpieszcza i patrząc na to, że jest listopad, a za oknem prawie 15 stopni nie mamy co narzekać. Warto nacieszyć się tym stanem rzeczy bo nie wiadomo kiedy zaskoczy nas zima. W lesie czy w parku jest jeszcze kolorowo i myślę, że miło będzie wybrać się na spacer i rozkoszować się piękną polską jesienią. Żeby wpisać się w aurę, która jest na dworze postanowiłam do swojej garderoby wpleść jesienny motyw. Lubię nosić broszki więc stwierdziłam, że zrobię kilka. Oczywiście gdy skończyłam pracę, wystroiłam się (dla dociekliwych nie, nie założyłam wszystkich broszek naraz) i ruszyłam na spacer z aparatem. Oto efekt.
Do zrobienia broszek, potrzebujemy kolorowej gąbki (można ją kupić w prawie każdym sklepie papierniczym) oraz zapięć. Możemy jeszcze urozmaicić nasze broszki elementami filcu lub koralików. To zależy od was. Z gąbki wycinamy wymyślony kształt. Następnie broszkowe zapięcie przyszywamy do naszej formy. Z drugiej strony zasłaniamy przyszycie kolejną warstwą gąbki lub tak jak na zdjęciu fragmentem filcu. I już, szybkie i proste broszki na jesienne spacery gotowe.
Może trochę za późno na takie przetwory, ale chyba jeszcze nie wszystko stracone. Dziś pokażę jak zrobić domowe suszone pomidory. W przeciwieństwie do mojego męża uwielbiam pomidory, wszystkie i w każdej postaci. Zimą trochę cierpię bo ciężko jest dostać w sklepach pomidory, które będą miały pomidorowy zapach i smak. Ratuję się wtedy domowymi przecierami. To trochę taka namiastka pomidora ale co zrobić. Jak się nie ma co się lubi…. W tym roku postanowiłam w jeszcze jeden sposób zatrzymać pomidorowy smak na dłużej. Trochę poczytałam w internecie i zdecydowałam, że spróbuje zrobić suszone pomidory. Zrobienie ich nie jest trudne, ale nie ukrywajmy trochę czasochłonne.
Swoje przetwory robiłam w kilku partiach. Nie wiedziałam jak wyjdą dlatego nie chciałam ryzykować, że coś się nie uda i zmarnuję pomidory. Za pierwszym razem wzięłam 2 kilogramy pomidorów, które na wielu straganach widnieją pod nazwą „polowe”. Teraz nie dostaniemy ich, ale myślę, że można wykorzystać pomidory, które są obecnie dostępne w sklepach. Pomidory wydłużone są bardziej mięsiste i nie trzeba usuwać z nich środków, z tych okrągłych trzeba pozbyć się tej części wodnistej. Pomidory, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Blachę wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. W tej temperaturze suszymy pomidory przez 20 minut potem zmniejszamy temperaturę do 100 stopni. Czas suszenia uzależniony jest od wodnistości i wielkości pomidorów. Moje pomidory suszyły się po 3 godziny przez kolejne 3 dni. Następnie wysuszone pomidory przekładamy do małych wyparzonych słoików. Słoiki powinny być wypełnione mniej więcej do połowy. Dodajemy po 3 ząbki czosnku oraz po łyżeczce oregano (możecie dodać inne przyprawy w zależności co kto lubi). W garnku rozgrzewamy oliwę. Ciepłą ale nie wrzącą oliwą zalewamy pomidory. Pod wpływem ciepła pomidory pęcznieją dlatego oliwy trzeba po chwili trochę dolać. Wypełnione słoiki zakręcamy i odstawiamy do góry wieczkiem do wystygnięcia.
Nie wiem jeszcze jak długo pomidory mogą być przechowywane bo robię je pierwszy raz. Moje jak na razie wytrzymały 2 miesiące. Oczywiście nie wszystkie:)
Marta
P.S. Słoiczki z pomidorkami mogą być pomysłem na świąteczny prezent dla łasuchów. Pomyślcie o tym bo święta tuż tuż.
W tym tygodniu koleżanka podesłała mi link do fajnego przepisu na ciasteczka-dynie. Nie mogłam nie podjąć się wyzwania, skoro w mailu napisała „Gosia zrobisz?:)” To taka mała jesienna inspiracja na weekend. Może komuś będzie się chciało i wyjdą ładniejsze niż moje:)
Czasem dopada mnie taka dziwna przypadłość tzw. dwie lewe ręce i tego dnia nic mi nie idzie. Albo zapominam wyjąć z piekarnika i wszystko się spala albo nie dodaję jakiegoś składnika… Przypomniało mi się jak na studiach chciałam zrobić przyjemność chłopakowi, który mi się bardzo podobał i upiec dla niego ciasto z jego ulubionym owocem – ananasem. Wszystko było by dobrze, gdybym nie zapomniała dodać cukru, o czym dowiedzieliśmy się dopiero próbując go na imprezie. Ciasto zostało obwołane kotletem i mocno zapadło co niektórym w pamięć. Tak czy siak ów chłopak jest teraz moim mężem, więc z cukrem czy bez dało radę:)
Wracając do ciasteczek dyniek oto przepis:
Składniki na ok 15 sztuk:
100g masła
100 cukru pudru
200 g mąki
2 żółtka
goździki do dekoracji
żółtko do posmarowania
Ja bym jeszcze dodała skórkę z pomarańczy dla urozmaicenia smaku.
Wszystkie składniki zagniatamy na gładką masę i odkładamy na 15 min do lodówki. Następnie formujemy z ciasta kuleczki i nacinamy na nich żłobienia jak na zdjęciu. Smarujemy żółtkiem i dekorujemy ogonkiem z goździka. Pieczemy 15 min w temperaturze 180 st.
Ciasteczka są mega proste, zarówno w smaku jak i wykonaniu. Moja rada jest taka by ich nie spłaszczać przed pieczeniem gdyż i tak opadną. Są smaczne chociaż nie powalające. Fajnie natomiast prezentują się na stole i stanowią frajdę dla dzieci. Polecam:)
Ostatnio było o halloweenowych przyjęciach, dzisiaj trochę na temat zabaw. W Stanach oprócz organizowania domowych imprez często odwiedza się tzw. straszne farmy. Są to zaadaptowane przestrzenie, gdzie tworzone są specjalne scenerie, wyglądające niczym plan filmów grozy. Można iść tam ze znajomymi lub rodziną i poczuć adrenalinę chodząc po komnatach zamku Draculi lub uciekając przed Mumią wyskakującą z sarkofagu. Kolejną zabawą jest „Apple bobbing” czyli wyławianie jabłek. Jabłka zostają umieszczane w misce wypełnionej wodą, a uczestnicy zabawy muszą ugryźć jedno z nich bez pomocy rąk. Jednak chyba najpopularniejszą zabawą jest cukierek albo psikus (z angielskiego trick or treat). Dzieci chodzą z pojemnikami na cukierki i odwiedzają mieszkańców okolicznych domów. Gdy ktoś nie chce dać cukierka dzieci w zamian robią psikusa. Szczerze o ile straszna farma i wyławianie jabłek są możliwe do przeniesienia na polski grunt o tyle zbierania cukierków jakoś nie widzę. Nie wiem z czego to wynika, ale przyznam się, że sama też bym miała obiekcje co do tego żeby chodzić od drzwi do drzwi i prosić o słodkości. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie żeby nawiązać do tej tradycji nie wychodząc z domu. Na halloweenowe przyjęcie możemy przygotować paczuszki ze słodyczami i obdarować nimi naszych gości. Im bardziej wymyślne opakowania tym lepiej. Gwarantuję, że pomysł spotka się z zachwytem, zwłaszcza dzieci. Starsze z nich można tez zaangażować do pomocy w wykonaniu takich słodkich pudełeczek.
Do zrobienia nietoperzowych pudełeczek potrzebujemy czarnej tektury falistej, czarnego kartonu, oczu samoprzylepnych (do kupienia np. w Tigerze), taśmy dwustronnej, nożyczek i zszywacza. Jeżeli planujemy pakować drobne cukierki lub takie, które nie są zawinięte w papierki proponuję wnętrze pudełka wypełnić bibułą. Na początku wycinamy z tektury falistej kształt nietoperzowego brzuszka tak jak na zdjęciu nr 1. Następnie wycinamy z kartonu skrzydła. Na środku tektury falistej wycinamy mały otwór, końcówkę jednego ze skrzydeł przeciskamy przez niego i przyklejamy za pomocą taśmy dwustronnej. Drugie skrzydło przyklejamy na brzegu. Widać to na zdjęciu nr 4. Na koniec przyklejamy oczy i wycięte z kartonu uszy oraz dół pudełka zszywamy zszywaczem. Zostało nam tylko wypełnienie pudełka słodkościami.
Urządzając własny ślub miałam bardzo dużo rzeczy na głowie. Właśnie kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je remontować. Poza tym tydzień po ślubie broniłam tytułu magistra a praca wciąż nie była dokończona. Wesele było naprawdę duże, więc bez pomocy rodziców i rodzeństwa nie udało by się wszystkiego zorganizować na czas. Ze względu na przeważającą liczbę gości ze strony mojego męża, postanowiliśmy zorganizować wszystko w jego stronach. Jak wiecie mam kręćka na punkcie wypieków, więc sprawą ciast i tortu zajęłam się sama. Nie było wielkiego wyboru cukierni w okolicy aby zamówić słodkości. Wiedziałam, że nie będą takie jak bym sobie wymarzyła (już nie będę opisywać jak bardzo były one różne od moich wyobrażeń:)).
Tort weselny miał być upieczony wedle mojego przepisu. Wszystko skrzętnie przygotowałam. Na marginesach receptury zanotowałam dodatkowe podpowiedzi i uwagi. Ponad to opowiedziałam ustnie jak to ma wyglądać. Praktycznie klasyczny tort Szwarcwaldzki — czekoladowy biszkopt, nasączony wiśniówką, przekładany wiśniami i bitą śmietaną. Nic wielkiego. To co było dla mnie najważniejsze, to to aby tort nie był za słodki i żeby, broń boże, nikt nie kombinował przy kremie. Miała być prawdziwa, lekka śmietana. Wioząc tort na salę coś mi nie pasowało. Coś za żółta ta śmietana. Nie mogłam się powstrzymać i wyskrobałam od spodu paluchem odrobinę kremu. I co się okazało? Ciężki, tłusty krem maślany o posmaku cytrynowym. Co???????
Wyobrażacie sobie moją reakcję? Niestety było już za późno. Po jakie licho tyle czasu spędziłam na omawianiu czegoś co i tak nie zostało zrobione. Trudno się mówi. Przecież tort nie zepsuje mi humoru. Na palcach jednej ręki mogę policzyć wesela, na których byłam i jadłam dobry tort. No nic. To będzie kolejne takie przyjęcie. Na weselu spotkało mnie jednak coś, czego się nie spodziewałam. Obie mamy wiedząc, że tort „jest mojego przepisu”, rozgłaszały tę wesołą nowinę gościom weselnym. Myślałam, że spalę się ze wstydu. Ciekawe co też oni sobie pomyśleli?
Po tak długim wstępie przechodzę do rzeczy. Moi przyjaciele brali ślub pod koniec sierpnia. Ponieważ było to małe przyjęcie zaproponowałam, że zajmę się słodką oprawą tej uroczystości.
Panna Młoda zamówiła u mnie dwie bezy Pavlova z sezonowymi owocami, tarty i tartaletki z delikatnym kremem na bazie mascarpone, mini babeczki budyniowo-śmietankowe, moją tajemną tartę czekoladowo- malinową oraz różowe i białe beziki.
Od siebie zrobiłam jeszcze cake popsy. Tym razem wykonałam je innym sposobem — kulki ciasta były pieczone a nie lepione. Planowałam jeszcze kilka eleganckich cup cake’ów ale moja przyjaciółka nie chciała niczego, co miało by chociaż odrobinę lukru plastycznego. Musiałam więc powstrzymać moje zapędy:)
Każde z ciast opatrzone zostało etykietką z odpowiednią nazwą i opisem. Powiem Wam szczerze, że w ten sposób wynagrodziłam sobie trochę własne przyjęcie. Byłam naprawdę zadowolona z efektu.
Wszystko było tak, jak chciałabym mieć u siebie na weselu:) Ciekawe jak by to było piec ciasta na własny ślub. Prawdopodobnie pojawiłabym się w kościele spóźniona i z mąką we włosach:)
Gosia
Miły Gościu na naszym blogu używamy ciasteczek. Goszcząc u nas zgadzasz się na to!