Od jakiegoś czasu wśród moich znajomych jest ślubny boom (co zrobić, taki wiek). Trzeba się cieszyć bo to jest miła okazja do świętowania. Czasem jednak może pojawić się problem. Bo jak są dwa wesela w roku i do tego w odstępach czasu to super, ale jak rekordzistki maja osiem takich imprez i to tydzień po tygodniu?
Ciężko jest mieć na każde takie wydarzenie inną kreacje, a też chyba nie wypada za każdym razem przychodzić w tym samym. Moim patentem w takich sytuacjach są dodatki. Tym razem wymyślałam sobie, że kupię stroik na włosy zwany też fascynatorem (nazwa jest super). Jednak jak zobaczyłam w sklepie ich ceny to szybko się wyleczyłam z zakupu. Pooglądałam stroiki na różnych stronach (nie wyglądały jakoś skomplikowanie) i postanowiłam zrobić własny.
Udało mi się znaleźć coś co nazywa się siatką jubilerską, dokupiłam czarną opaskę i praca poszła sama.
Na początku zajęłam się przygotowaniem piórek. Nie miałam w domu czarnych więc białe, które znalazłam pomalowałam czarnym sprayem. Następnie trochę je poprzycinałam i dołączyłam do nich czarny drucik. Z siatki jubilerskiej zwinęłam ósemki i przewiązałam czarnym kordonkiem (cały stroik jest z jednego kawałka siatki- bez cięcia).
Po uzyskaniu odpowiedniej ilości ósemek jeszcze raz wszystko obwiązałam kordonkom i doczepiłam piórka na drucikach. Na koniec zostało doczepienie stroika do opaski. Ja zrobiłam to przy pomoc kordonka, ale można tez całość przyszyć lub przykleić mocnym klejem.
Lubię gdy świeci słońce i temperatury są wysokie, ale te upały to przesada. Jeszcze byłoby to do przeżycia gdybym ten czas mogła spędzić nad jakąś wodą i praca mojego mózgu była ograniczona do minimum. Rano jest nie najgorzej. Planuję cały dzień, lista jest długa, a zapał jeszcze większy, ale po powrocie do domu (często i gęsto w nieklimatyzowanym środku komunikacji miejskiej) padam i robię NIC. Mój organizm jest jedynie zdolny do zrobienia obiadu i to tylko takiego, który nie wymagałby włączania piekarnika, a jeszcze lepiej kuchenki.
Wszystkie czynności maksymalnie upraszczam, albo jak się da przenoszę na godziny popołudniowo – wieczorne. To samo tyczy się pomysłów na blogowe posty. Dlatego dzisiaj prezentuje mega szybki i mega prosty pomysł na wisiorek.
Poszukując elementów do zrobienia ozdoby na włosy (to będzie jeden z kolejnych wpisów) weszłam do sklepu z akcesoriami wszelakimi do robienia biżuterii. I znalazłam tam gotowe frędzelki. Od razu wiedziałam jak je wykorzystam. Dokupiłam jeszcze kółeczka, w domu odszukałam resztkę łańcuszka i zabrałam się za pracę. Poszło szybko więc nawet się nie zmęczyłam.
Najpierw do frędzelków dołączyłam kółeczka. Następnie połączyłam łańcuszek i na jednym z oczek przyczepiłam kółeczka z frędzelkami i tyle. Prosta, lekka ozdoba na te upalne dni, gotowa.
Wakacje to czas podróży. Niektóre wyjazdy są dłuższe inne ograniczają się do jazdy na działkę. Niezależnie od tego gdzie się wybieramy może się tak zdarzyć, że podróż będzie męcząca bo, a to korki, a to objazdy lub po prostu długa droga przed nami. Osobiście nie mam problemu z tym żeby „przyciąć komarka” (oczywiście jako pasażer) w trakcie jazdy samochodem czy innym środkiem komunikacji za to źle śpię w nowych miejscach i budzi mnie poranne światło.
Żeby wypocząć i nie zrywać się z łóżka skoro świt, dobrym pomysłem jest skorzystanie z opaski na oczy, do spania. Chcę wam dzisiaj pokazać moją wersję takich opasek.
Swoje stworzyłam wykorzystując jako bazę opaskę, którą dostałam podczas jednego z długich lotów. Jeżeli nie dysponujecie taką promocyjną opaską, z której moglibyście zrobić użytek, wystarczy, że filc podszyjecie od strony oczu dowolnym bawełnianym materiałem (filc z materiałem stworzy na tyle grubą warstwę, że całość będzie sztywna i nie przepuścić światła). Do zrobienia opasek potrzebujemy kolorowych arkuszy filcu, igły z nitką, nożyczek i gorącego kleju jeżeli nie chcemy wszystkich elementów przyszywać. Pierwszym krokiem jest wycięcie z filcu kawałka, który będzie trochę większy niż promocyjna opaska.
Następnie wycięty filc przykładamy do opaski i jego nadmiar zawijamy pod spód. Całość zszywamy.
Kolejnym krokiem jest wycięcie z filcu poszczególnych części głowy, wymyślonego zwierzątka, a następnie przyszycie lub przyklejenie elementów. I już. Teraz żadna podróż ani nowe miejsce do spania Wam niestraszne. Marta
Niech ktoś mi wytłumaczy jak to się dzieje, że na urlopie czas pędzi niemiłosiernie. Dopiero co planowałam wakacje, a nim się obejrzałam mamy już koniec lipca. W tym roku (podobnie jak w minionym) swój urlop spędziłam w cudownej Chorwacji. Naprawdę brakuje mi słów, żeby ją opisać. Jest to niesamowite miejsce i bardzo zazdroszczę Chorwatom, że mają i piękne góry i ciepłe morze i jeziora o szmaragdowej barwie. U nas niby też wszystko jest, tylko temperatura wody i powietrza jakby inna:)
Gdziekolwiek się nie ruszyć widoki zapierają dech w piersiach. Oczy można nacieszyć obrazem kamiennych domków pokrytych czerwoną, ceramiczną dachówką, drzewek oliwnych i figowców, które można dostrzec w każdym ogrodzie, a do tego ten kolor wody i nieba – wszystkie odcienie niebieskiego. Cudo.
Ciepłe powietrze przeszywa dźwięk cykających cykad, Słońce nagrzewa skórę, słona woda obmywa stopy, kamienie wbijają się w ciało, schłodzony arbuz i niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Cały dzień można spędzić na plaży.
Ale żeby nie było, że urlop to tylko leżenie do góry brzuchem. Było też zwiedzanie. Odwiedziliśmy Dubrownik i jego mury, Split, Trogir, zahaczyliśmy też o Bośnie i Hercegowinę. Nie zabrakło również miejsce na szukanie inspiracji na kolejne blogowe wpisy. Mam nadzieję, że wakacyjny wypoczynek i „naładowanie baterii” pozwoli mi na wymyślanie kolejnych postów w jesienne dni. Wypoczęta i pełna zapału do pracy chcę wam dzisiaj zaprezentować pomysł jak zatrzymać wakacyjne chwile na dłużej. Szukając pomysłu na pamiątki dla siebie i najbliższych odwiedziłam różne stragany. Najwięcej było oczywiście chińskiej masówki w postaci muszelek, breloczków oraz innych rzeczy, które nie zawsze z Chorwacją mają cokolwiek wspólnego. Znalezienie czegoś fajnego wcale nie było łatwe. Po namyśle, przywiozłam w końcu miód mandarynkowy i lawendowy, dżem figowy, a z Mostaru ręcznie malowane ceramiczne podstawki.
Bardzo podobały mi się też obrazki zrobione z tego co można znaleźć na plaży, ale zamiast takie kupować postanowiłam zrobić je sobie sama. Nazbierałam na plaży kamyki i po powrocie do domu zabrałam się do pracy. Do zrobienia wyjątkowej pamiątki potrzebujemy kawałka deseczki, kamyczków, farb (użyłam akrylowych), patyczka i gorącego kleju.
Najpierw malujemy deseczkę, moja jest w odcieniach niebieskiego tak jak morze i niebo w Chorwacji.
Następnie ozdabiamy kamyczki. Wykorzystałam wykałaczkę żeby namalować małe okienka i drzwi. Potem wszystkie elementy przyklejamy gorącym klejem.
I już, niepowtarzalna pamiątka wakacyjna jest gotowa.
Marta P.S. Niektóre zdjęcia w dzisiejszym poście pojawiły się dzięki uprzejmości kolegi Krzyśka (serdecznie pozdrawiam), który pozwolił mi wykorzystać swoje ujęcia.
Rozpoczął się sezon ślubny a wraz z nim sesje zdjęciowe. Dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam moją propozycję aranżacji sesji plenerowej.
Pomysł był Panny Młodej, ja natomiast zajęłam się organizacją zaplecza. Obiecuję, że był to najprawdziwszy piknik, bez plastikowych winogron, kropelek rosy z gliceryny… wszystko jadalne i mam nadzieję bardzo smaczne:) Jednym słowem, chwila relaksu podczas wyczerpującego dnia.
Przedstawiam Wam zatem cudowną parę moich przyjaciół – Agnieszkę i Mateusza. Nic bardziej do nich nie pasuje, niż właśnie piknik, ciepłe ciasto, bagietki, lemoniada… Zdradzę Wam w sekrecie, że nie bez przyczyny Panna Młoda ma w domu przydomek „cukiernica”
Może to głupie, ale jakbym tak na szybko miała powiedzieć za co ich tak bardzo lubię to powiedziałabym, że za to, że zawsze biorą dokładkę:) Uwielbiam urządzać przyjęcia, gotować, zapraszać na kolację… a pitraszenie dla kogoś, kogo nie trzeba namawiać do częstowania się jest prawdziwą rozkoszą. Dziękuję Wam zatem, że mam dla kogo gotować:))
Zdjęcia zostały zrobione prawie rok temu. Można więc powiedzieć, że to traki wpis rocznicowy. Mam nadzieję, że miło im będzie wrócić wspomnieniami do dnia ślubu. Ja osobiście wspominam go z dużym rozrzewnieniem, jak zawsze, gdy coś miłego dobiega końca.
Przyjęcie weselne było tak udane, że goście nie chcieli wracać do domu. Mój mąż, już odrobinę znieczulony, objął czule ojca Agnieszki i powiedział „tato” – jak widać można się było poczuć jak na własnym weselu:)
Oj dużo mogłabym pisać o tej parze ale, że mam teraz urlop macierzyński nawet od prowadzenia bloga kończę bo wyszłam z wprawy:)
Pozdrawiam Was ciepło i wracam do dzieciaków,
Gosia
Miły Gościu na naszym blogu używamy ciasteczek. Goszcząc u nas zgadzasz się na to!