Pozostając w temacie szycia, dzisiaj pomysł na poduszkę liska. W tym roku mam mocne postanowienie zająć się prezentami świątecznymi znacznie wcześniej i nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę. Jakiś czas temu wymyśliłam, że część upominków zrobię sama. Jednak najpierw chciałam sprawdzić jakie będą efekty i czy w ogóle jestem wstanie zrealizować moje pomysły. Na pierwszy ogień do testowania poszła liskowa poduszka. Najpierw rozrysowałam sobie projekt, kupiłam potrzebny materiał oraz wymyślałam jak połączyć poszczególne elementy.
Potem przyszedł czas żeby zabrać się za szycie. I tu pojawił się problem. Moja maszyna do szycia już jakiś czas temu odmówiła chęci współpracy więc od razu wiedziałam, że nie mam co na nią liczyć. Wymyślałam, że skorzystam z maszyny, którą ma moja mama, ale okazało się, że leciwa maszyna nie daje rady i zrywa nitkę więc o szyciu nie ma mowy. W przypływie rozpaczy próbowałam przekonać męża do zakupu nowej maszyny, ale stanowczo się nie zgodził. Widząc jednak moją determinacje zaproponował, że pożyczy maszynę od swojej siostry. Wszystko już było dogadane, mąż wyruszył w drogę żeby tą maszynę mi przywieźć i co? Wrócił po 10 minutach z informacją, że nigdzie nie jedzie bo samochód nie działa. Szycie musiało zostać przełożone o kilka dni. Na szczęście po tych perypetiach, z lekkim poślizgiem, maszyna do mnie w końcu dotarła i mogłam zacząć pracę. Do zrobienia poszewki na poduszkę potrzebujemy pomarańczowego i białego materiału (ja wykorzystałam materiał minky, jego wymiary zależą od wielkości poduszki, dla której robicie poszewkę) kawałka czarnego oraz pomarańczowego filcu, guzika, i kawałka cienkiej gumki.
Z pomarańczowego pluszu wycięłam odpowiedni kawałek na poduszkę tak jak widać na zdjęciu. Zszyłam na lewej stronie brzegi i wywlekłam na prawą stronę.
Na klapce doszyłam białe elementy (przedtem przyszyłam z czarnego filcu oczy), które stworzyły pyszczek oraz pomarańczowe uszy. Na główną część poszewki naszyłam fragmenty stanowiące rudą kitę liska.
Na koniec przyszyłam guzik, który oprócz elementu zapięcia poszewki, stanowi też nosek liska i gumeczkę na klapce. Całość klapki obszyłam pomarańczowym filcem, żeby nie było widać od spodu nitek. I tyle, liskowa poduszka gotowa. Myślę, że może być dobrym pomysłem na prezent z okazji zbliżających się świąt. Co Wy na to?
Franuś ma wszystko po Julku – ubranka, zabawki, bujawki… Dla niego nie ma to znaczenia ale ja zawsze mam lekkie wyrzuty sumienia, że jako drugie dziecko jest traktowany troszkę po macoszemu. Ostatnio zainspirowała mnie koleżanka, która zapisała się na kurs szycia. Kupuje rozmaite, ciekawe materiały i wyczarowuje różne cudeńka dla swojego Adasia. Trochę pozazdrościłam. Wyjęłam więc z piwnicy maminego łucznika i zabrałam się do roboty. Wymyślam różne rzeczy dedykowane Franciszkowi i w ten sposób on również ma coś swojego. Nie było oczywiście tak łatwo bo maszyna była mocno rozregulowana – robiła wszystko tylko nie szyła. Znalazła się jednak miła osoba, która doprowadziła ją do ładu.
Na początku postanowiłam uszyć pluszową maskotkę sensoryczną dla Franusia. Marchewka jest miękka i pokryta wypustkami. Po bokach wyrastają z niej rypsowe korzonki w różnych kolorach a na końcu ma zawiązanego małego guzka do gryzienia. Liście przyjemnie szeleszczą dzięki wypełnieniu z celofanu. Można by się jeszcze pokusić o umieszczenie w środku jakiegoś dzwoneczka albo grzechotki.
Do jej wykonania potrzebujemy:
2 pomarańczowych kawałków pluszu w kształcie korzenia, 2 pluszowych zielonych listków i 2 z gładkiego materiału, 6 paseczków z tasiemki rypsowej, wypełniacz do poduszek oraz kawałek celofanu.
Z pomarańczowego pluszu wycięłam 2 kawałki materiału w kształcie marchewki. Pomiędzy włożyłam paseczki z wstążki rypsowej w różnych kolorach. Wszystko szyłam oczywiście wywrócone na lewą stronę.
Następnie z zielonego pluszu i gładkiego materiału wycięłam liście i zszyłam tak samo jak wcześniej (pozostawiając otwór na wywrócenie na prawą stronę). Do listków włożyłam po kawałku celofanu a do korzenia wypełniacz do poduszek.
Listki zszyłam z resztą zabawki. Koniec korzenia zawiązałam w guzek i tak powstała marchewka.
Franuś uwielbia miętosić i gryźć tego pluszaka. I wreszcie ma coś własnego:)
Trzeba zacząć się przyzwyczajać do myśli, że zbliża się ta gorsza część roku. Mam na myśli nie tylko zimno, milion warstw ubrań, ciapę na chodniku czy wiatr wdzierający się pod krótki. Najgorsza z tego wszystkiego jest ciemność.
Rano ciemno, po pracy ciemno, a jedyne promienie słońca wyglądają zza chmur wtedy gdy wszyscy siedzą w biurach. Na takie coraz dłuższe ciemne wieczory mam dla Was pomysł, nieco pracochłonny, ale wcale nieskomplikowany. Owoce z gazety.
Będziemy potrzebować jakiegoś owocu, który posłuży nam za formę, folii spożywczej, małych nożyczek, kleju (dobrze sprawdzi się taki domowy z mąki pszennej, przepis znajdziecie poniżej), pasków gazet i farb. Wybrany owoc owijamy folią spożywczą. Następnie paski gazety smarujemy klejem i przyklejamy do owocu. Gdy mamy już kilka gazetowych warstw, całość dokładnie pokrywamy klejem i czekamy do całkowitego wyschnięcia.
Potem delikatnie rozcinamy formę i wyciągamy owoc ze środka (jeżeli będziemy robić to powoli nie uszkodzimy owocu). Formę składamy i naklejamy jeszcze jedną warstwę gazet (najważniejsze jest zaklejenie przecięcia) dokładamy rulonik, który będzie udawać ogonek i całość pokrywamy kolorowymi farbami.
Na koniec możemy papierowy owoc polakierować. Trochę pracy jest ale jak się postaramy to co poniektórzy nie zauważą różnicy między prawdziwym owocem, a tym papierowym
0,5 szklanka mąki pszennej 0,5 szklanki wody 3 łyżki cukru 1 łyżeczka octu (konserwant) – opcjonalnie (ja dodałam octu ryżowego) Najpierw mieszamy mąkę z cukrem i dodajemy wodę. całość mieszamy do uzyskania gęstej pasty bez grudek. Na koniec wlewamy łyżeczkę octu i gotujemy na małym ogniu aż masa zgęstnieje (jeżeli klej będzie dla nas za gęsty można po wystygnięciu rozcieńczyć go wodą) Klej jest lepki, koloru kremowego, po wyschnięciu jest bezbarwny
Jakiś czas temu byłam na Targach Raczy Ładnych (polecam jak ktoś nie był) gdzie podziwiałam nietuzinkowe pomysły różnych projektantów. Na jednym ze stoisk, mój wzrok wypatrzył ceramikę ozdobioną czarnymi rysuneczkami. Pomyślałam wtedy, że to będzie świetny pomysł na prezent dla mojej przyjaciółki zwłaszcza, że wśród kubeczków był jeden ozdobiony rysunkiem gór, a ona (podobnie jak jej mąż) jest miłośniczką gór oraz miejsc gdzie turyści rzadziej zaglądają. I wszystko byłoby pięknie gdybym jeszcze zapamiętała jak to stoisko się nazywa. Jak przyszedł czas kiedy chciałam prezent kupić, nijak nie mogłam sobie przypomnieć jaka to była nazwa.
Dlatego wykombinowałam, że sama zrobię taki kubeczek. Zakupiłam ceramiczny kubek w IKEA oraz magiczny pisak, którym można malować po szkle, ceramice i tkaninach (do kupienia m. in. w paper concept). Najpierw wzór naszkicowałam miękkim ołówkiem. Wiedziałam, że na oryginalnym kubku był jakiś napis (oczywiście za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć jaki) i narysowane góry, które wyglądały trochę jak te malowane przez dzieci w przedszkolu.
Następnie naszkicowany wzór poprawiłam pisakiem i kubek wstawiłam do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Kubek siedział w tej temperaturze przez 30 minut, a potem jeszcze przez całą noc aż piekarnik wystygł. I tak powstał urodzinowy prezent.
Jednak to nie koniec kubkowej historii. Gdy przyszedł czas wręczenie prezentu okazało się, że nie tylko ja wpadłam na to, że kubek z górami będzie idealnym prezentem dla Martyny i oryginalny kubek (ten, co nie pamiętałam gdzie go można kupić) dostała również od Ewy i Tomka. Śmiechu było dużo, ale jak widać „wielkie umysły myślą podobnie” więc nic dziwnego, że wpadliśmy na ten sam pomysł. No i dzięki temu wiem już jak nazywa się firma. Jakby ktoś chciał kupić pięknie ozdobione rysunkami zwierzątek lub gór, kubeczki czy talerzyki, to polecam „for rest design”. Na pewno rysunki są trwalsze niż ten malowany prze ze mnie w domu (pomimo utwardzania w piekarniku, kubka nie można myć w zmywarce bo wzór się ściera) .
Marta P.S. Jeszcze raz najlepsze życzenia dla Martyny i serdeczne pozdrowienia dla Ewy i Tomka.
Dzieci mają to do siebie, że uwielbiają wszelkiego rodzaju kryjówki. Co jakiś czas budujemy w pokoju Julka jakiś domek. Zazwyczaj powstaje on z krzeseł, prześcieradeł i kocy. Rzadziej przerabiamy stare kartony. Tym razem zrobiliśmy coś trwalszego.
W piwnicy znalazło się kilka drewnianych tyczek, resztę dokupiliśmy w Castoramie. Wszystkie równo przycieliśmy – widok mamy z piłą w ręku był dla Julka szokiem. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- ne, ne, mama, tata – mówi Julek, wskazując palcem na piłę – Juluś, mama też potrafi piłować – tata – mama … W końcu ustąpił i chyba mu zaimponowałam:)
Tyczki połączyłam plastikowymi paskami zaciskowymi i obwiązałam sznurem. Do przykrycia użyłam starych prześcieradeł, które docieła i obszyła mi krawcowa a następnie doczepiła troczki.
Nie żebym sama nie mogła tego zrobić ale moja maszyna do szycia ostatnio nie chce ze mną współpracować a ja też nie mam do niej cierpliwości.
Na wejściu zawiesiliśmy zasłonki w gwiazdy a w środku położyliśmy kocyk i dużo kolorowych poduszek.
Jak widzicie na zdjęciach Julek także brał czynny udział w budowie.
Oczywiście tego typu namioty można bez problemu kupić w internecie ale zrobienie ich samemu jest dziecinnie proste. Poza tym daje dziecku dużo frajdy i jest to świetna okazja na wspólne spędzenie czasu.
Teraz każdego wieczoru przed pójściem spać wchodzimy do namiotu, zapalamy lampkę i czytamy książeczki. O dziwo, nawet Franciszek został razu pewnego zaproszony na małe przyjęcie:) Polecam wszystkim gorąco!
Gosia i Julek
Miły Gościu na naszym blogu używamy ciasteczek. Goszcząc u nas zgadzasz się na to!