Sklepy pękają w szwach od wielkanocnych ozdób. Do wyboru do koloru jajka, zające i kurczaczki, a ja wchodzę i nic mi się nie podoba. Wiem, wiem to kwestia gustu, ale asortyment sklepowy totalnie mnie nie przekonuje. A w tym wypadku powiedzenie „jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma” w żaden sposób do mnie nie przemawia.
I co pozostaje w takiej sytuacji? Trzeba zakasać rękawy i zabrać się do pracy. No to się zabrałam i tak oto powstał wielkanocny stroik. Do jego zrobienia wykorzystałam styropianową oponkę, która została mi ze świąt Bożego Narodzenia, sztuczny mech, który moja kochana mama kupiła mi na giełdzie kwiatowej, kawałek drutu, jajeczka i drewniane króliczki. Króliczki pierwotnie wyglądały zgoła inaczej, ale żeby pasowały do mojej wizji zostały potraktowane białą farbą.
Oponkę malujemy zieloną akrylową farbą, kawałki drutu wyginamy, a mech dzielimy na mniejsze kawałki. Po wyschnięciu farby, wcześniej przygotowanymi kawałkami mchu oplatamy oponkę i miejscami wbijamy zagięte druciki (nie jest to problem bo drut można wbić bez problemu w styropian). Na koniec w ozdobne jajeczka wbijamy jeden koniec drutu, a drugi w oponkę. Zostało tylko umieszczenie królików. Zamiast nich możecie wykorzystać jajeczka na patyku.
Proszę bardzo stroik gotowy! Aaaa, o jeszcze jednym bym zapomniała. Dobrze jest położyć stroik na jakimś ozdobnym talerzyku bo mech trochę się kruszy i zostaje na obrusie.
Tak jak pisałam w poprzednim poście, dziś prezentuję sposób na wykorzystanie resztek ciasta, które pozostało po wykrawaniu „czekoladowych grządek” – cake popsy. Dodatkowo jest to atrakcyjny deser dla dzieci.
Ciasto czekoladowe kruszymy i dodajemy do niego serek mascarpone. Lepimy kuleczki i chłodzimy je w lodówce przez minimum godzinę. Patyczek do cake popsów zanurzamy w rozpuszczonej czekoladzie a następnie wbijamy w kulki. Cake popsy moczymy w polewie, obsypujemy okruchami ciasta szpinakowego i dekorujemy marcheweczkami.
Lizaki wstawiamy do lodówki do zastygnięcia czekolady. I gotowe. W ten sposób nic się nie marnuje:)
Na Wielkanoc nigdy nie piekę mazurków. W moim domu nie ma na nie chętnych. Natomiast dużą popularnością cieszą się wszelkie nowości. Ponieważ każda słodkość powinna cieszyć nie tylko podniebienie ale także oko, w tym roku zaczynam od „grudki ziemi i mchu”. Inspiracją do tego deseru było ciasto, którym uraczyła mnie kiedyś moja znajoma Emilia.
Był to tort czekoladowy obsypany po wierzchu zielonymi okruszkami z dodatkiem szpinaku. Wygląd tego ciasta zupełnie mnie zauroczył. Jeśli martwicie się, że szpinak to dziwny dodatek do słodkości to bez obaw. Robiłam już ciasta z cukinią, klasyczne marchewkowe lub fasolowe i wszystkie były bardzo smaczne. Co więcej owe dodatki są w nich nie do wykrycia. Tak też jest ze szpinakiem.
A oto przepis:
Ciasto szpinakowe
3 jajka
1 szklanka cukru
1 szklanka oleju
2 szklanki mąki krupczatki
3 płaskie łyżki proszku do pieczenia
450 g rozdrobnionego szpinaku i dokładnie odsączonego z wody
Na początku ubijamy jajka z cukrem na puszystą białą masę a następnie dodajemy małymi porcjami mąkę z proszkiem oraz olej. Na koniec trzeba tylko delikatnie wmieszać szpinak.
Ciasto wylewamy do formy i pieczemy w temperaturze 180 st. C ok 60 min lub do suchego patyczka.
Ciasto czekoladowe
250 g masła
250 g czekolady 70%
180 ml wody
ekstrakt waniliowy do smaku (byle nie aromat)
duża szczypta soli
300 g mąki pszennej
70 g kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
200 g cukru
4 duże jajka
120 ml jogurtu lub kefiru
2 łyżki oleju słonecznikowego
Czekoladę z wodą i masłem rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Wszystkie suche składniki mieszamy w misce a następnie dodajemy do niech połączone ze sobą mokre. Na koniec łączymy z wystudzoną czekoladą. Przelewamy do prostokątnej formy i pieczemy w temperaturze 160 st. C przez ok 60 min. Ciasto powinno być wilgotne.
Z czekoladowego ciasta wykrawamy krążki i nakładamy na nie ubitą na sztywno śmietanę kremówkę (ja do swojej dodałam odrobinkę kakao). Posypujemy pokruszonym ciastem szpinakowym.
Ozdobne marcheweczki zrobiłam oczywiście z lukru plastycznego.
Ciastka wspaniale smakują również z truskawkami.
Niedługo pokaże Wam co zrobiłam z resztek obu ciast:)
Szukając wiosenno – wielkanocnych inspiracji, trafiłam na zdjęcie bieżnika ozdobionego w całości króliczkami. Nie pamiętam teraz gdzie go widziałam ani nie potrafię powiedzieć czy był on ze sklepu czy ktoś zrobił go sam. Jedno co wiem to, że zakochałam się w nim od razu. Był po prostu uroczo niepraktyczny. To jedna z tych rzeczy, którą chce się mieć dla samego mania:) Dlatego postanowiłam stworzyć własny bieżnik.
Pierwsza myśl jaka się pojawiła „no przecież trzeba najpierw kupić materiał”, ale potem pojawiła się druga „miałaś nie wydawać pieniędzy tylko wykorzystać rzeczy z zasobów domowych”. Przeszukałam szafę i znalazłam obrus, który dostałam w spadku. Przyjmując go nie sprawdziłam czy będzie pasował na, któryś ze stołów, a jak to zwykle bywa okazało się, że nie pasuje na żaden i wymaga przeróbki. Jak już miałam materiał pozostało tylko zabrać się do pracy!
Do zrobienia własnego bieżnika potrzebujemy kawałka materiału, farby do tkanin, włóczki, igły z nitką, nożyczek i jakiegoś szablonu od którego możemy odrysować kształt (możecie wykorzystać kształt królika znaleziony w internecie). Najpierw musimy przygotować materiał. Pamiętajcie, że kupując nowy materiał (choć zachęcam żebyście najpierw popatrzyli czy nie można przerobić czegoś czym już dysponujecie) przed uszyciem powinniśmy go wyprać lub namoczyć w ciepłej wodzie na wypadek gdyby chciał się skurczyć. Materiał tniemy na odpowiedni rozmiar i podszywamy brzegi. Następnie odrysowujemy kontury królika od szablonu (zdecydowałam, że moje króliki będą tylko na brzegach, a nie na całości bieżnika) i środek wypełniamy farbą do tkanin. Postępujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Na moim była informacja, że mam poczekać do całkowitego wyschnięcia farby (od 3 do 6 godzin), a potem uprasować wzór przez szmatkę. Na koniec z włóczki robimy pompon, który przyszywamy do królika. Nasz królikowy bieżnik gotowy. Zachęcam do pracy bo efekt jest super. Zresztą oceńcie sami.
Jakiś czas temu, wyrzucając śmieci znalazłam koło kosza 2 szklane butle. Od razu je przygarnęłam, z myślą o przerobieniu ich na lampki nocne. Miałam już taki zamiar wcześniej ale nie mogłam znaleźć odpowiednich butli albo te, które mi odpowiadały były irracjonalnie drogie.
Wprowadzając się do naszego mieszkania, odkryłam w piwnicy wspaniałą, starą, apteczną butlę. Niestety miała w środku utopioną, rozkładającą się mysz i to skutecznie mnie zniechęciło do jej zatrzymania:) Próbowałam jeszcze przekonać męża, że było by to wysoce chwalebne gdyby wyręczył mnie w tej brudnej robocie ale skwitował to jedynie głośnym śmiechem i na tym się skończyło:)
A teraz do roboty. Otwór na kabel wywiercił mi szklarz za jakieś grosze i miły uśmiech. Poza tym trzeba było dokupić tylko kabel, włącznik, wtyczkę, oprawkę i klosz. Elektryką zajął się mój mąż. Oprawkę usadowiłam na lampce za pomocą gorącego kleju.
Wszystko nie trwało dłużej niż pół godziny. Pomoc mężczyzna była mi niezbędna ale myślę, że niejedna kobieta zupełnie sama dałaby radę:)
Powodzenia
Gosia
Miły Gościu na naszym blogu używamy ciasteczek. Goszcząc u nas zgadzasz się na to!