Zagrajmy w warcaby

Widziałam kiedyś takie warcaby w programie Marthy Stewart. Postanowiłam na wakacje nad morzem zrobić własne. Może nie jest to szczególnie fascynująca gra ale na leniwe smażenie się na plaży wystarcza. Jej dużą zaletą jest rozmiar i waga. Całość mieści się do malutkiej bawełnianej torebeczki. Do plaży mieliśmy prawie kilometr więc, każdy kolejny przedmiot dorzucony do naszego cygańskiego taboru miał znaczenie.
Muszę się jednak szczerze przyznać, że nie zagraliśmy w nią ani razu. Nie wiem na co liczyłam jadąc na wakacje z małym, naładowanym energetycznie brzdącem. Jedyne na co miałam ochotę podczas krótkich drzemek Julka to samej przymknąć oko i chociaż odrobinę nabrać sił po kolejnej słabej nocy. Mam nadzieję, że chociaż Julek czuje się wypoczęty po urlopie:)
Takie warcaby to prosta sprawa. Ja zrobiłam wersję z 12 pionkami każdego koloru. 24 kapsle po piwie zmatowiłam drobnym papierem ściernym a następnie pomalowałam żółtym i miętowym sprayem. Nie to żeby mój mąż pił aż tyle piwa. Nie, nie:) To była akurat zaleta mieszkania na Woli. Kapsle leżą dosłownie wszędzie:)
Wracając jednak do tematu, planszę zrobiłam z kwadratowego kawałka materiału, na którym za pomocą stempelka z ziemniaka odbiłam szachownicę. Na bawełnianej torebeczce również zrobiłam małą pieczątkę ale spokojnie możecie to sobie darować. Takie już moje spaczenie:)
Wszystkim, którym nikt nie wchodzi na głowę podczas długo wyczekiwanego odpoczynku życzę miłej gry:)
Gosia