Słodkie wesele

Urządzając własny ślub miałam bardzo dużo rzeczy na głowie. Właśnie kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je remontować. Poza tym tydzień po ślubie broniłam tytułu magistra a praca wciąż nie była dokończona. Wesele było naprawdę duże, więc bez pomocy rodziców i rodzeństwa nie udało by się wszystkiego zorganizować na czas. Ze względu na przeważającą liczbę gości ze strony mojego męża, postanowiliśmy zorganizować wszystko w jego stronach. Jak wiecie mam kręćka na punkcie wypieków, więc sprawą ciast i tortu zajęłam się sama. Nie było wielkiego wyboru cukierni w okolicy aby zamówić słodkości. Wiedziałam, że nie będą takie jak bym sobie wymarzyła (już nie będę opisywać jak bardzo były one różne od moich wyobrażeń:)).
Tort weselny miał być upieczony wedle mojego przepisu. Wszystko skrzętnie przygotowałam. Na marginesach receptury zanotowałam dodatkowe podpowiedzi i uwagi. Ponad to opowiedziałam ustnie jak to ma wyglądać. Praktycznie klasyczny tort Szwarcwaldzki — czekoladowy biszkopt, nasączony wiśniówką, przekładany wiśniami i bitą śmietaną. Nic wielkiego. To co było dla mnie najważniejsze, to to aby tort nie był za słodki i żeby, broń boże, nikt nie kombinował przy kremie. Miała być prawdziwa, lekka śmietana. Wioząc tort na salę coś mi nie pasowało. Coś za żółta ta śmietana. Nie mogłam się powstrzymać i wyskrobałam od spodu paluchem odrobinę kremu. I co się okazało? Ciężki, tłusty krem maślany o posmaku cytrynowym. Co???????
Wyobrażacie sobie moją reakcję? Niestety było już za późno. Po jakie licho tyle czasu spędziłam na omawianiu czegoś co i tak nie zostało zrobione. Trudno się mówi. Przecież tort nie zepsuje mi humoru. Na palcach jednej ręki mogę policzyć wesela, na których byłam i jadłam dobry tort. No nic. To będzie kolejne takie przyjęcie. Na weselu spotkało mnie jednak coś, czego się nie spodziewałam. Obie mamy wiedząc, że tort „jest mojego przepisu”, rozgłaszały tę wesołą nowinę gościom weselnym. Myślałam, że spalę się ze wstydu. Ciekawe co też oni sobie pomyśleli?
Po tak długim wstępie przechodzę do rzeczy. Moi przyjaciele brali ślub pod koniec sierpnia. Ponieważ było to małe przyjęcie zaproponowałam, że zajmę się słodką oprawą tej uroczystości.
Panna Młoda zamówiła u mnie dwie bezy Pavlova z sezonowymi owocami, tarty i tartaletki z delikatnym kremem na bazie mascarpone, mini babeczki budyniowo-śmietankowe, moją tajemną tartę czekoladowo- malinową oraz różowe i białe beziki.
Od siebie zrobiłam jeszcze cake popsy. Tym razem wykonałam je innym sposobem — kulki ciasta były pieczone a nie lepione. Planowałam jeszcze kilka eleganckich cup cake’ów ale moja przyjaciółka nie chciała niczego, co miało by chociaż odrobinę lukru plastycznego. Musiałam więc powstrzymać moje zapędy:)
Każde z ciast opatrzone zostało etykietką z odpowiednią nazwą i opisem. Powiem Wam szczerze, że w ten sposób wynagrodziłam sobie trochę własne przyjęcie. Byłam naprawdę zadowolona z efektu.
Wszystko było tak, jak chciałabym mieć u siebie na weselu:) Ciekawe jak by to było piec ciasta na własny ślub. Prawdopodobnie pojawiłabym się w kościele spóźniona i z mąką we włosach:)
Gosia